Jedzenie w Ikei to biznes
Nie wiem jak daleko wstecz sięga kariera jedzenia w Ikei, ale hype na to żarcie był dosyć spory, swego czasu. Prawda jest taka, że Ikea podała ludziom to czego potrzebują, czyli tanie i ciepłe jedzenie w dosyć tradycyjnej formie. Co najważniejsze - tanie jedzenie. Nastąpiła kuriozalna sytuacja w której w sklepie meblowym jest restauracja. Czasy są takie, że knajpa w meblarskim raczej nikogo nie zdziwiła. Sama Ikea sprzedaje różne rzeczy poza meblami np.: elektronikę. Widać, że ktoś zna się na interesie i szuka możliwości rozwoju i nowych terenów zbytu. Nawet, jeśli nowe pomysły nie przyjmują się, nie przynoszą korzyści to trzeba je wdrażać w życie. Rozwój jest podstawą w przepisie na długowieczność firmy.
Coś, Ikei pomysły wychodzą zdecydowanie i jedzenie “schodzi” im dość dobrze. Osławione szwedzkie klopsiki zrobiły szał. Potem tanie hot-dogi i generalnie żarcie. Do tego dobra kawa, która kiedyś rzeczywiście była dobra.
Po co to komu? Oprócz nowej gałęzi dla swojego biznesu, restauracja “na końcu” każdej Ikei ma swój głębszy zamysł. Jak wiadomo sklepy nie są małe. Po prostu są duże i ich układ przez wiele lat nabrał dosyć charakterystycznego kształtu. Kształtu muzeum. Muzeum, bo zawsze czuje się jakbym sklep Ikea zwiedzał. Sklep jest duży, więc wyjazd do niego muszę sobie zaplanować. Korki to masakra, parking też. Wiem, że na Ikeę potrzebuję całe popołudnie. Dojeżdżam, parkuję, wchodzę przez bramki i zaczynam zwiedzać. Idę wyznaczoną ścieżką i właściwie jedyną. Idę w kierunku zwiedzania można by powiedzieć. Mijam jakieś fajne eksponaty, przygotowane ekspozycje. To nic, że to są atrapy wystrojonych pomieszczeń. Eksponaty są opisane, dobrze się prezentują. Tylko to muzeum trochę spore. Ludzi masa, hałas, sztuczne światło. Można się zmęczyć. Zaczynam o eksponatach rozmawiać. Kobieta coś mówię, że jeden eksponat moglibyśmy mieć w domu. Pasowałby do innego eksponatu, który już mamy. Pomysłów jest więcej, bo i eksponatów nie mało. Do tego dochodzą przymiarki do foteli, przymiarki do kanap, zaglądanie do szaf. Gorzej jak trzeba coś ze sobą zabrać do kasy. Jeszcze gorzej jak trzeba czegoś poszukać na magazynie. W ogóle najgorzej jak wymarzony i wybrany eksponat jest duży i ciężki. Kumulacja następuje wtedy, gdy eksponat kupujemy na raty i trzeba przebrnąć przez punkt bankowy. Człowiek jest po takim zwiedzaniu wyczerpany. Coś by opierdolił.
Ikea zaspokaja potrzeby
I tu wjeżdza Ikea cała na biało. Dostarcza nam chwilę relaksu po długim i ciężkim zwiedzaniu i kupowaniu wątpliwej jakości eksponatów. Jak najlepiej sobie umilić czas? Jedzeniem.
Jedzenie w restauracji Ikea jest dosyc tanie. Nie mówię, że poniżej kosztów, bo takiego czegoś nie można robić ale jest wyraźnie tanie jak na polskie standardy. Wnioski się same nasuwają, dlaczego tak jest. Tak jest dlatego, że jedzenie w tak dużym sklepie jest dobrym argumentem, aby do tego sklepu pójść. Iść do Ikei czy nie? Potrzebujemy małej rzeczy nie trzeba jechać do tak wielkiego sklepu. Po mała rzecz nie trzeba, ale po mała rzecz i na klopsiki już można. Argument doby, jak najbardziej legitny. Dodajmy do tego przystępną cenę. Coś trzeba jeść, a nie zawsze chce się gotować. Czasami bardzo się nie chce. Poszłoby się do knajpy, ale drogo. Można zamówić, ale wszystko w okolicy już się objadło. To można wyruszyć w podróż w nieznane, a raczej znane bo do Ikei. Mamy w tym momencie kumulację. Zaspokajamy potrzebę kupowania, taniego jedzenia i podróżowania. Nie ma to jak wycieczka, jedzenie na wycieczce i mniejsza lub większa pamiątka z wycieczki, którą wykorzystamy w domu. Ikea - mistrzowie marketingu.
Hot -dog z Ikei
Najgorszy januszo-scenariusz przytrafił się i mnie. Skłamałbym, jakbym napisał, że jakoś tak wyszło. Po prostu chciałem coś kupić, nażreć się i pojechać za miasto. Z premedytacją znalazłem się w Ikei. Ikea w mojej okolicy to mocno oblegane miejsce z wieloma innymi sklepami dookoła. Przeżyłem perypetie na parkingu poprzedzone korkiem i po długim czasie znalazłem się na “ścieżce zwiedzania”. Zwiedzanie to dramat, którego zawsze się spodziewam, ale ciągnie bezmyślnie, żeby pojechać mimo wszystko. Ludzi masa i wszystkie czynności, które opisałem wcześniej. Zgłodniałem. Zawsze jestem głodny, ale zrobiłem się głodny jak zły. Pada pomysł żarcie w Ikei. No, co za niespodzianka?!
Niech będzie hot-dog, jako fast-food jest szybki i tani i w ogóle. Stajemy w kolejce po te hot-dogi. Kolejka długa, ciągnie się już od kas. Przy kasach hałas, jeżdżą wózki. Kasjerka krzyczy, że terminale nie działają, ale przy kasach jest bankomat. Pielgrzymka ludzi do bankomatu, żeby go ogołocić. Po kilku minutach kasjerzy krzyczą, że jednak terminale działają i kolejne zamieszanie. Kolejka zmniejsza się ale powoli. Już jestem głodny i zły.
Dzięki temu mam szansę pooglądać sobie “wnętrze restauracji”. Dobra, bez kpin, pomińmy ten etap. Za to wspomnę o aurze. Zapach taniego jedzenie czuć dosyć mocno. Dorzućmy do tego harmider, słaby wystrój i już wiadomo, że nic dobrego się ni może zdążyć.
Kasy otwarte są dwie. Pani i pan obsługują dosyć żwawo, a głodni klienci podchodzą do kas dosyć sprawnie. Nasza kolej. Podchodzimy, ale pan postanowił sobie gdzieś pójść. Krząta się od lewej do prawej, jakby czegoś szukał. Widzę, że ściemnia. Poszedł na zaplecze. Wrócił. Krząta się. Poszedł na zaplecze i już nie wrócił. Stoimy przy kasie i wiemy, że pan kasjer nas wydymał. Na szczęście ludzie stojący do jednej, już czynnej kasy wpuścili nas i mogliśmy zamówić.
Z tego wszystkiego w ferworze zamówiliśmy sobie po kilka hot-dogów i po kilka frytek. Jesteśmy głodni, źli, a żarcie tanie to i decyzja przyszła z łatwością. Dajemy kasę. W zamian dostajemy jedzenie i zmykamy. Nieopodal znajduje się miejsce na spożywanie tych wykwintnych ikeowych produktów, zatem się tam udajemy. Miejsc do siedzenia brak, ale można postać. Kładę, żarcie na stolik ale łokcie już trzymam w powietrzu. Blat nie budzi zaufania, ale na pewno budzi bakterie do dalszego rozwoju. Jakby to powiedział Kamil Durczok “upierdolony stół”.
Przejdźmy w końcu do samego jedzenia, bo może to obroni ten wieczór. Głodny byłem to i tych hot-dogów zjadłem dużo. Nie najadłem się i od tego zacznę. Hot dog kosztował może ze dwa złote za sztukę. Cena jakby miał być zrobiony z polimeru i chyba tak rzeczywiście było. Smak mdły, ledwie ciepły. Zupełnie bez polotu. Kajzerka z zimną parówką zrobiłaby na mnie lepsze wrażenie, chociaż pewnie byłaby droższa. Co jeszcze? Frytki. Byłbym zapomniał .Właściwie o frytkach mogę napisać to samo - mdłe i bez polotu. W sumie frytki były bez niczego. Chyba, że zaliczamy pudełku z którym zostały zaserwowane. Bredzę, przecież przyniosłem je sobie sam, to jak miały mi zostać serwowane.
Ocena
Prawda jest taka, że jeśli przeczytałeś ten tekst do końca to straciłeś jakieś pięć minut życia. Najdłuższy, chyba tekst to tej pory na Polskie Podróże Kulinarne jest o niczym. Bo jak można nazwać te kilka hot-dogów i frytki? Jedzenie z Ikei nie urzeka. Jak elektronika. Meble z Ikei pewnie też nie. No, ale jest tanio. Jest przystępnie. Jest podróż, zakupy i jedzenie zarazem. Znawcy interesu w Ikei rozczytali nas wszystkich, rozczytali ludzkie potrzeby i je zaspokajają. Ikea to biznes, a biznes musi się rozwijać. Nie można im zarzucić, że nie dbają o swój biznes. Koszą przy tym frajerów, ale przecież nikt nas do niczego nie zmusza.
Moja hojna ocena 0/5.